6 lutego 2013
Nagle mamy nowe testy na prawo jazdy i zonk. Ludzie ich nie zdają! Co robić? Jak żyć, panie premierze? Do tej pory normalnie uczyliśmy się testów na pałę, odpowiedzi były wykute na blachę i nawet przeciętny pawian mógł przystępować do pokazu sztuki cyrkowej na placu. A teraz nawet testy stały się torem przeszkód. Czy to może wyglądać normalnie?
Może i nawet wygląda. Za naszą granicą. Są takie kraje na świecie, gdzie szkół jazdy w zasadzie nie ma. Takim krajem jest USA. Są tam tylko szkółki dla młodzieży, czyli tych kandydatów na kierowców, którzy przed chwilą weszli w wiek uprawniający do zdobycia prawa jazdy a jeszcze mają fiu bździu w głowie. Pozostali chętni uczą się sami. Do nich kilka lat temu należałam i ja. Robienie prawka w Stanach i w Polsce różni się tym, co pranie w najnowszej pralce od prania w rzece.
Jak to się robi za granicą?
Oto historia z ust konia wyjęta, jak to mówią Amerykanie, a u nas będzie to "z pierwszej ręki". W urzędzie pobierasz darmową książeczkę, w której jak krowie na rowie wyjaśnione są przepisy drogowe. Z początku trudno mi było brać ją na poważnie, gdy na pierwszej stronie ujrzałam zdjęcie Terminatora T-800 - naówczesnego gubernatora Kalifornii, który niniejszym życzył mi powodzenia. Wszystko jest tu napisane prosto i logicznie. Nie cytuje się zapisów kodeksu, tylko przystępnie i obrazkowo wyjaśnia co i jak. Wracasz na egzamin pisemny, gdy już jesteś gotowy. Kiedy masz ochotę zdawać? Jutro? Proszę bardzo. Pani zapisuje cię na test. Nie za miesiąc ani za dwa. Ile to kosztuje? 26 zielonych za całość - test pisemny i praktyczny.
Przychodzisz więc jutro. Najpierw ta sama pani każe ci przeczytać literki na planszy, która wisi za nią na ścianie. Takiej samej, jakie są u okulisty, do którego wcale nie musisz specjalnie iść. Jeśli wzrok masz orajt, dostajesz test. I to nie jest test zdawany przed kompem tylko długi arkusz papieru z 36 pytaniami. Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze. Idziesz na stronę, stajesz przy pulpicie - takim samym jak u nas na poczcie, gdy wypełniasz piętnasty druczek nadania poleconego. W każdym pytaniu krzyżykiem zaznaczasz prawidłową odpowiedź, jedną z trzech. Gdy skończysz, oddajesz arkusz, a pani przykłada go do swojego szablonu odpowiedzi i od razu masz wynik. Osoba zdająca egzamin po raz pierwszy może popełnić 6 błędów. Słownie: sześć! Doświadczony kierowca - 3. (W USA każdy otrzymuje prawo jazdy tylko na 4 lata. Gdy straci ważność, znów podchodzisz do egzaminu.)
Zdałeś. Pierwszy etap za tobą. Kiedy masz ochotę przyjść na test praktyczny? Pojutrze? Proszę bardzo. Przyjeżdżasz pojutrze własnym lub wypożyczonym samochodem. Nie takim, który widzisz po raz pierwszy w życiu i który wcale nie wygląda jak ten trabant, w którym się uczyłeś, żeby zacząć kręcić kierownicą w lewo jak tylko słupek dojdzie do połowy tylnej szyby. Wsiadasz za kierownicę, obok wsiada egzaminator i każe ci pokazać - nie uruchomić - gdzie co się znajduje w twoim aucie. Ja nie wiedziałam, gdzie jest ogrzewanie tylnej szyby, bo jeżdżąc po Kalifornii nie było mi to potrzebne. Nie wspomniałam, że auto ma automatyczną skrzynię, ale to przecież oczywiste. Ruszamy. Egzaminator każe zaparkować równolegle na niemal pustej drodze, przejechać przez kilka różnych skrzyżowań, obserwuje jak się zachowujesz, robi notatki, ale też miło z tobą rozmawia. Widać, że próbuje rozluźnić atmosferę. Wracacie do ośrodka. Wymienia błędy, które popełniłeś - może ich być 10, łącznie z najdrobniejszymi.
Słuszna uwaga by @ZbigniewHoldys:
Trudno jest nie zdać. Jeśli jakimś cudem jednak uda ci się zawalić, kolejne podejście możesz zrobić za 2-3 dni. Nie za miesiąc. I nie musisz nigdzie kupować dodatkowych godzin jazdy. Do tego czasu jeździsz ile chcesz własnym samochodem. Warunkiem jest to, że obok ciebie musi siedzieć kierowca, który ma min. 21 lat i prawo jazdy od co najmniej trzech. Samochód nie musi być oznaczony L-ką ani innymi dziwnymi symbolami. Plastikowe prawko przysyłają ci pocztą na adres domowy. Zwykłym listem.
Polska testuje inaczej
Brzmi fajnie, nie? Gdyby chcieć to wprowadzić u nas, oznaczałoby to rewolucję większą niż ustawę o związkach partnerskich. Za dużo osób straciłoby źródełko niemałego dochodu. Ale jest coś, co się da zrobić niewielkim kosztem, a z dużym zyskiem dla zdających - uprościć testy. I to wcale nie merytorycznie, bo pod tym względem one wcale trudne nie są. Podejrzewam, że słabe wyniki są efektem niskiego poziomu przeszkolenia, braku zaangażowania ze strony instruktorów, niezrozumienia przepisów, strachu przed nowością i stresu podczas samego egzaminu. Mnie chodzi o takie sformułowanie pytań, żeby nie brzmiały one jak fragmenty strumienia świadomości Joyce'a, tylko prostym językiem pytały o konkret. Oczywiście są też pytania zupełnie debilne, jak na przykład to:
Może pozostawię to pytanie bez odpowiedzi i komentarza.
Czas na zmiany
Pozostałe pytania też da się bardzo łatwo sparafrazować. Jak? Wystarczy je skrócić, kolorem zaznaczyć najważniejsze pojęcia (po coś chyba mamy te wypasione, kolorowe monitorki), zwracać się do kandydata na "Ty" i używać słów takich jak "musisz", "możesz" czy "wolno". Przecież to nie jest egzamin na III roku prawa, tylko test dla każdego - niezależnie od wieku i wykształcenia. Powinien sprawdzać wiedzę z zasad bezpiecznego poruszania się na drodze, właśnie tego, co nam wolno a czego nie, a nie znajomość słownika wyrazów obcych. Konkrety? Proszę bardzo. Oto moje propozycje.
Jeśli czyta to ktoś z władnych, którzy takie pytania opracowują, to proszę głośno krzyczeć - ja temu komuś chętnie dam swój szczęśliwy numerek telefonu i umówię się na opracowanie wszystkich pytań. Tak żeby wilk był syty i owca cała, gdzie wilk = wszystkie szkoły jazdy i ośrodki WORD, a owca = przyszły kierowca. Razem nam się uda zrobić tu trochę porządku. Ja jestem gotowa, a Ty, ktosiu?