21 lutego 2013

Dziś Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Jakoś ta nasza polszczyzna ma coraz mniej fanów, nie wiedzieć czemu. Coraz częściej atakują ją wojownicy, dla których prawy Alt to klawisz zbędny - nie wiemy wtedy, czy przez "robic laske" mają na myśli robienie laski czy łaski, a "jestem dzis w sadzie" oznacza, że zeznają w sprawie o alimenty czy też zbierają jabłka. Makaronizmy wkraczają do polskiej mowy jak wirus - dobrze jeszcze, gdy chociaż są używane z polotem lub przymrużeniem oka, ale gdy kolega ze śmiertelną powagą mówi "Dedlajn mnie goni, więc dizajnuję nowy lejałt", nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Ostatnio jednak najbardziej przecieram oczy, czytając ogłoszenia o pracy. Branża marketingu jest szczególnie obfita w pięknie światowo nazwane stanowiska. Poniżej krótka lista autentycznych tytułów ofert, które bynajmniej nie dotyczą pracy zagranicą, a siedziby wszystkich poszukujących firm zlokalizowane są w wiosce zwanej Warszawą:
Business Development Director Copywriter New Business Manager Junior Layout Artist DTP Specialist Media Trainee Content Manager Trade Marketing Intern Social Media Team Director Online Marketing Specialist Senior Brand Manager Junior Event - PR Executive Account Manager Art Director Digital Manager Office Assistant Key Account Manager Commercial Finance Manager Junior Media Planner - Buyer
Poważnie? I to oferty tylko z dwóch ostatnich dni. Zdarzają się też czasem nazwy mieszające języki niczym dobry mikser margaritę, czego efektem są takie kwiatki jak Product Manager ds. IT e-commerce albo Produkt Menadżer. Przecież to się da wyrazić po polsku: Asystentka biura, Kierownik zespołu ds. mediów społecznościowych, Dyrektor artystyczny, Młodszy planista mediów, Kierownik ds. treści. Z copywriterem może być kłopot, ale nie bądźmy skrajnie konserwatywni - czasem nie mamy dobrego rodzimego odpowiednika i tyle. Z tym też trzeba się pogodzić. Czekam aż podobnie bufoniaste nazwy pojawią się i w innych branżach. Niech sprzątaczka, która dziś jest Specjalistą ds. powierzchni płaskich będzie Flat Surface Assistant, fryzjer stanie się Hair Design Architect, dentysta niech będzie Dental Spa Director, a kierowca autobusu Group City Tourism Manager. A Wy jakie macie pomysły na inne arcyciekawe i nadęte nazwy stanowisk? Autorzy najfajniejszych dostaną fanfary i uścisk na najbliższym tweetupie. :)
  • Jak widzę CEO w podpisie u kogoś z Polski, to wiem, że to pewnie jakiś startup i #bieda

  • mnie zawsze „rozwala” Merchandiser, a to zwykły wykładacz towaru…

  • Pingback: Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego | teracotta/blog()

  • Dariusz D.

    Ja lubię „Evangelist”

  • PawelGrabowski

    Nie jest to nazwa stanowiska, ale wydaje mi się, ze idealnie pasuje w tym miejscu (autentyczna wypowiedź): musimy to zaddżustować do naszych warunków :)

    • Facepalm! (Czyli palma na twarzy.)

      • Marta

        Co do słówka „palm”. Ostatnio spotkałam się ze zwrotem „the palms of their hands”. Czy to nie jest pleonazm? Skoro samo słowo „palm” definiuje się jako „the inside part of your hand from your wrist to the base of your fingers”?

  • wussup?

    Mnie szlag jasny trafia, jak słyszę Wroclove, choć to miasto z miłością aż tyle wspólnego nie ma. Wystarczy wybrać się w drogę pieszo i przejść na czerwonym lub wsiąść do samochodu i przebić się przez zakorkowane miasto :]

    • Czy ja wiem? Moim zdaniem fajna gra słów. Szkoda, że love to nie krasnoludki, bo wtedy miałoby sens, ale co zrobić.

      • wussup?

        Prawda! Krasnoludki były w porządku, kiedy nie atakowały zewsząd. Człowiek cierpiał nie ich niedosyt i się uśmiechał jak kolejnego znów zobaczył, ale co zrobić :)

  • Oficer straży pożarnej – Red Hot Firefighter

  • morys

    A mnie irytuje pewna przypadłość znana z twittera.

    1. Otóż część z twitterian w kilku słowach o sobie przedstawia się… po angielsku! (i nie chodzi mi o wyliczanie stanowisk jakie zajmują) A jakże! Co z tego, że wszystkie wpisy są po polsku, lansik musi być ;) I dotyczy to niestety też znanych osób. Dla mnie żałosne.

    2. Druga przypadłość: stosowanie angielskich wtrętów do wpisu w całości po polsku. Na przykład „why” na końcu zdania (przy czym nie ma jeszcze 140 znaków więc to nie o oszczędność miejsca chodzi). Rozumiem, że why to takie światowe, a czemu/dlaczego to takie prowincjonalne? Praktyki takie stosują nagminnie znani dziennikarze co szczególnie smuci, bo w swojej naiwności myślałem że oni powinni dawać jednak pewien przykład nie zaśmiecając języka tymi durnymi wtrętami

    • 1. Też nie do końca to rozumiem, ale może niektóre z tych opisów powstały kiedy jeszcze nie było polskiej wersji serwisu. A może liczą na zagranicznych obserwujących?
      2. Mało który dziennikarz świeci jakimkolwiek przykładem, niestety. Mnie też się to zdarza, bo czasem lepiej brzmi po prostu – zwięźlej albo jest nawiązaniem do jakiegoś filmu czy mema. W nadmiarze wszystko jest niedobre, to fakt, no i przede wszystkim zdrowy rozsądek. Wiadomo. ;)

      • morys

        1. „Może liczą na zagranicznych obserwujących?” – może. Ale jeśli 100% ćwierknięć jest po polsku to zagraniczny obserwujący raczej nie zacznie obserwować bo j. polskiego pewnie nie zna :)
        2.”bo czasem lepiej brzmi po prostu – zwięźlej albo jest nawiązaniem do jakiegoś filmu czy mema” – to akurat rozumiem. Te wszystkie btw, imho też mi nie wadzą bo to skrótowce (wiadomo, 140 znaków) i pewien internetowy już kod. Ale jak widzę taki przykład: (cytat z pewnej dziennikarki) „Czy teraz napisałam wystarczająco jasno? Hope so.” – to już mnie irytacji bierze :). No dobra, pomarudziłem trochę, pora kończyć :)

  • Kiwdziu

    Group City Tourism Manager widziałem w jakiejś ofercie o pracę. W polskiej firmie.

  • Pingback: Podsumowanie 18 – 23 luty – rozwados()

  • Będąc na rozmowie w sprawie pracy, dwójka nadętych pracowników przedstawiała mi się jako TEAM leaderzy ZESPOŁÓW. Ledwo się powstrzymałam…

    • Biedaki, nawet nie wiedzą, jakim są świetnym lolcontentem, że tak po obcemu się wyrażę. :)

  • Guest
  • W korporacjach poza anglojęzycznymi nazwami stanowisk ostatnio też robi karierę słowo „ZADZIAĆ” rozumiane jako „ZDARZYĆ” lub „ZADZIAŁAĆ” albo „ROZPOCZĄĆ PROCES” czy „COŚ JUŻ ZROBIĆ, ZACZĄĆ”.

    Np. w zdaniu:

    „Wybierzmy przynajmniej kolory do strony, żeby już się coś zadziało, bo prezesowi się spieszy”.

    A przecież można:

    „Wybierzmy przynajmniej kolory do strony, żeby już coś się zaczęło dziać, bo prezesowi się spieszy”.

    Inny przykład:

    „Wtedy w moim życiu zadziało się coś ciekawego”.

    Nie można prościej?

    „Wtedy w moim życiu wydarzyło się coś ciekawego”.

    Inny:

    „Niech się już coś zadzieje, ile można czekać na efekty!”

    Ja bym powiedział:

    „Niech się już coś pojawi, ile można czekać na efekty”

    2x sprawdzałem w słowniku i wyszło mi że słowo to nie zmieniło swojego znaczenia i w dalszym ciągu to nieco zapomniana, przestarzała forma odpowiadająca bardziej rozpowszechnionemu „ZGUBIĆ” lub „ZAPODZIAĆ”.

    Lubię spatynowane słowa więc miast mówić:

    „Znowu się spóźnię bo posiałem/zapodziałem/zgubiłem klucze”

    wolę się podrażnić ze zwojami mózgowymi mojego rozmówcy i zakomunikować że:

    „Znowu się spóźnię bo zadziałem klucze” ;-)

    Niech rozkminia ;-) ;-) ;-)

    Niemniej kiedy „dedlajn” goni, a „lejałt” niegotowy to przynajmniej wybierzmy te kolory bo prezesowi się spieszy więc niech się już coś „zadzieje” ;-) ;-) ;-)

    P.S.

    Bardzo lubię takie kalki/kwiatki językowe jak np. „AUTENTYKACJA” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Oczywiście to zapatrzenie na słowo „AUTORYZACJA” które w oryginale brzmi „AUTHORIZATION” a że „AUTHENTICATION” brzmi podobnie to robi się z tego nieszczęsną „AUTENTYKACJĘ” chociaż istnieje piękne polskie słowo „UWIERZYTELNIANIE”. Można też potraktować to opisowo i napisać o „POTWIERDZANIU AUTENTYCZNOŚCI” lub „POTWIERDZENIU/POŚWIADCZENIU TOŻSAMOŚCI”.

    Teksty techniczne tłumaczone z angielskiego poza stroną bierną, o której już Pani pisała, to kopalnia takich kwiatków… ogród nawet ;-)