25 lipca 2013
Kwiat polskiego internetu robi sobie jaja z fanpejdża na FB i firmy "Dodawanie firm do Google Maps”. Niby wcale nie ma hejtu, wszystko jest fajnie i miło, ale patrząc na tę akcję czuję niesmak i teraz Wam powiem, dlaczego to jest złe.
Mieszkam w internecie
Należę do pokolenia dzisiejszych 30-latków, do bumu demograficznego z początku lat 80., który na własne oczy widział narodziny internetu w Polsce. Gdzie te czasy, kiedy internet miał ledwie kilka stron, a w kioskach można było kupić książeczki ze spisem treści stron www. (One naprawdę istniały! Słowo!) Uczyliśmy się go wszyscy wspólnie, on w zasadzie rósł razem z nami, choć my w tym czasie byliśmy już na tyle rozumni, że mogliśmy świadomie i bez naiwności wkraczać w świat sieci. Dziś biegamy po niej jak wprawne pająki, znamy serwisy społecznościowe jak własną kieszeń, umiemy rozpoznać phishing, nie lubimy łańcuszków, pliki trzymamy w chmurze, nie wierzymy wyskakującym okienkom z informacją o wygranym milionie dolarów i w ogóle nie ma na nas bata.
Dziś taki widok nie dziwi.
Powrót do przeszłości
A teraz wyobraź sobie, że zamiast 30 masz dziś 50 lat. W latach 90., kiedy Twoje nastoletnie dziecko siadało przed komputerem i twierdziło, że się uczy, Ty byłeś przekonany, że kłamie. Przecież to tylko kolejna zabawka, marnowanie czasu, że nic z tego nigdy nie będzie i w ogóle po co było kupować ten komputer, taka strata ciężko zarobionych pieniędzy. Czasem smarkacz przebąkiwał, że Ty w internecie też znajdziesz coś dla siebie, ot choćby posłuchasz prehistorycznej muzyki lat 70., której nie sposób gdzieś indziej zdobyć, sprawdzisz wyniki losowania lotto zanim telegazeta dobiegnie do właściwej strony, przeczytasz rozpiskę meczów w najbliższych mistrzostwach. E tam, głupoty.
Duch w maszynie
Nasi rodzice długo bronili się przed tym, by siąść przed komputerem. Bali się go nawet włączyć. Pamiętam panikę w oczach mojej mamy, gdy szef jej zapowiedział, że za chwilę kupi jej komputer i przestanie pracować na zeszycie i długopisie. Ale po jakimś czasie udało się przezwyciężyć strach i wejść do tego kolorowego świata za szklanym monitorem (kiedyś były tylko takie, proszę wycieczki), gdzie banery, migające gify i prezentacje w PowerPoincie z najpiękniejszymi wodospadami świata i nostalgiczną muzyką w tle czarowały niczym światełka w Vegas.
Typowy wodospad.
Te prezentacje, z których dzisiejsza młodzież się śmieje, też są potrzebne. Gdybyś Ty też, jak Twoi rodzice czy dziadkowie, przez dziesiąt lat żył w kraju, w którym w sklepach jest tylko ocet, a o podróżach zagranicznych można tylko pomarzyć, może zrozumiałbyś, że zdjęcia z tych prezentacji to dla nich okno na świat i jedyna możliwość wyjścia poza własne polskie podwórko. Ten sentyment do wielkiego świata pozostał. Śladów po kajdanach PRL-u nie da się tak łatwo usunąć.
W labiryncie sieciowych spraw
Takich ludzi jest w Polsce nadal mnóstwo. Dzisiejsi 50- i 60-latkowie to ludzie nadal aktywni zawodowo (dzięki stale wydłużającemu się wiekowi emerytalnemu), często prowadzący małe firmy typu zakład szewski, kuśnierz, remonty, holowanie, warsztat samochodowy, krawcowa, sklep wędkarski. Ci ludzie znają się na swojej pracy i kompletnie nie znają się na internecie. Nie mają profili w serwisach społecznościowych, nie mają znajomych poznanych przez internet, obracają się w gronie tylko tych ludzi, których poznali osobiście. Umiesz to sobie w ogóle wyobrazić? I nagle pojawia się ktoś, kto nie śmieje się z ich niewiedzy, braku umiejętności komputerowych, kto spokojnie wytłumaczy, kto też lubi estetykę prezentacji z wodospadami, kto pomoże umieścić ich małą firmę w internecie. Tak żeby cały świat zobaczył. Ten świat, co to jeszcze niedawno nie można go było nawet dotknąć, bo paszportu nie dawali. Dodawanie firm do Google Maps to dla tych ludzi ratunek, anioł biznesu chciałoby się powiedzieć.
Pradziadek iPhone'a.
Dla młodego pokolenia, które urodziło się w czasach, gdy zawsze był internet, banknot 100-złotowy nigdy nie był pomarańczowy, telefon już dawno przestał służyć tylko do dzwonienia, a na imprezę zaprasza się robiąc wydarzenie na fejsie, to łatwy obiekt do żartów. Szkoda. Młodzieży, nie jesteś targetem. Zamiast wyśmiewać coś, czego nie rozumiesz, czasem warto spojrzeć trochę szerzej.
Tak mi podpowiada zdrowy rozsądek.