Genialny i wkurzający. Piękny i obrzydliwy. Majestatyczny i prymitywny. Ten serial mnie dobija.
Dobry i zły naraz
Trudno nie słyszeć o „Grze o tron”, gdy się mieszka w internetach. Nie jestem fanem fantasy ani klimatów historycznych czy wojennych, więc opierałam się przed tym serialem długo. Natknęłam się na niego nawet w realu – w metrze w Lizbonie widziałam świetną ambientową kampanię, ale nawet to mnie nie przekonało.

Dopiero „South Park”, a szczególnie odcinki o wojnie PS4 z Xbox One zachęciły mnie do sprawdzenia, co to. Niestety od tamtej pory nie mogę wybić z głowy pieśni o siusiakach, na melodię czołówki serialu (czemu ona trwa połowę odcinka!?), o słowach „wiener, wiener wiener, soft wieners, nice and soft, not erect”:
Włączyłam go z ciekawości. Akurat pierwszy sezon był w domu na BD (Blu-ray Disc, jakbyście nie znali tego skrótu), niedawno zamieszkało tu też PS4… no dobra, niech stracę tę godzinę życia. Mój cel był czysto kulturowo-poznawczy. OK, może chciałam też sprawdzić, czy faktycznie jest tam tyle męskich ptaków. No i trochę ich jest, ale nie to jest najważniejsze. Chodzi o to, że ten serial jest niestety cholernie dobry, a jednocześnie bardzo zły. I to mnie boli.
Zaczął się w 2011 roku i na razie HBO wyemitowało (zauważyliście, jak bardzo to słowo jest podobne do „zwymiotowało”? Przypadek?) 3 sezony. Czwarty zacznie się w kwietniu 2014 r. Amerykanie to skubańcy z grubaśnymi portfelami, a HBO to odważne skurczybyki, które wiedzą, jak przesuwać granice telewizji i mają pojęcie o dobrych historiach. Z tego połączenia musi wyjść hit. Ale to jest hit, który mnie denerwuje i zachwyca jednocześnie.
Kasa i seks
Z jednej strony mamy budżet na jeden odcinek o wielkości PKB Luksemburga, a za nim idą oczywiście efekty specjalne, doskonałe kostiumy, spektakularne scenerie, tłumy statystów, tony rekwizytów itp. Historia rzeczywiście wciąga, choć dłuży się jak sto pindziesiąt. Dlaczego jest tam tyyyyyle gadania? Dlaczego zabijają tych fajnych? Dlaczego ten szatański pomiot Joffrey o pysku hieny nadal żyje? Ogólnie: ten serial jest tak beznadziejny, że aż nie mogę się doczekać kolejnego odcinka!
Oczywiście jak na produkcję HBO przystało, nie brakuje golizny. Cycków i pośladków ci u nas dostatek, a i ww. penisy nieraz goszczą w kadrze. Dla każdego coś miłego. Nie jest to zatem serial dla dzieci, ale może tak być musi – może dzięki temu ukazuje pełen realizm średniowiecznego życia, a przy okazji golizna na pewno generuje odpowiednią oglądalność, w końcu biznes to biznes i hajs się musi zgadzać.

Skąd ten fenomen?
Z drugiej strony fascynuje mnie fenomen tej produkcji. Niby wszystko oczywiste (pacz poprzedni akapit), ale z drugiej to takie aż za proste – Amerykanie, a dokładnie jeden Amerykanin, George R.R. Martin, wymyślił sobie krainę skutą lodem i jednocześnie gorącą od pustynnych piasków, akcję dziejącą się chyba w średniowieczu i to wszystko jest takie fajne, bo… w Ameryce nie było średniowiecza. Dla nich te wydarzenia są jakby z innej planety. Stroje, broń, monarchia, rycerstwo, narzędzia, krucza poczta – starożytność jak się paczy. Nie znają tego, bo razem z nazwą Kolumb przywiózł do Ameryki silnik spalinowy i Wi-Fi. A u nas to wszystko już było. Oglądam bramę Muru i widzę scenę z „Krzyżaków”.
Serial jest wprawdzie amerykański, ale obowiązuje w nim czysty brytyjski akcent. Bo brzmi bardziej szlachetnie albo średniowiecznie? To kolejne zło, bo to akurat jest popularny mit. Brytyjska wymowa to historycznie nowsza wariacja angielszczyzny, więc jeśli chcemy się przenosić w przeszłość (a tu chyba właśnie w tę stronę podróżujemy), właściwie trzeba by mówić bardziej po amerykańsku, jak pradziady Johnów Smithów znad słonecznych brzegów Mississippi.
Dialogi są często przegadane. Za każdym razem jak słyszę „Winter is coming”, myślę sobie „Naprawdę?”. Może dlatego, że właśnie w tej chwili w zamrażarce jest cieplej niż za oknem, ale tak czy inaczej ta kwestia powtarza się trochę za często. Siedział sobie scenarzysta nad swoim MacBookiem (na pewno, bo #bogactwo) i drapał się po głowie, co by tu dodać. „O wiem! Dawno nie mówili, że idzie zima”. Geniusz.
No i na koniec jest oczywiście Sean Bean, który zawsze musi umrzeć. Czy ten gość w poprzednich 8 życiach był kotem? Czemu scenarzyści tak chętnie go wyrzynają? One does not simply not die in a movie.

Którym bohaterem jesteś?
Teraz w internetach można sobie zrobić quiz na to, którym bohaterem z „Gry o tron” jesteś. Wyszło mi, że jestem Jaimem. Czyli bzykam swoją siostrę i mam z nią syna psychopatę. Doskonale. Przynajmniej jestem przystojna.
A Wam co się podoba i co Was wkurza w „Grze o tron”? I jak serial się ma do książki? Bo nie wiem, czy skuszę się na przeczytanie tylu tomisk ze zgonem co 5 stron. Joffrey ponoć też w końcu umiera. Byle szybko. No i co Wam wyszło w quizie?