Wystąpienia publiczne to dla wielu osób maksymalny stres. Są też tacy, którzy nie stresują się tym wcale, ale też im to za bardzo nie wychodzi. Dlaczego? Moim zdaniem to wina szkoły.
Konferencje, kongresy, a nawet nieformalne spotkania blogerów to okazja do tego, żeby posłuchać na żywo osób, które – przynajmniej teoretycznie – mają coś ciekawego do powiedzenia albo zobaczyć konferansjerów, którzy rozładują atmosferę i zabawią pomiędzy prezentacjami. Wielu z nich nie wie, jak to przekazać. Spięty czy przesadnie sztywny konferansjer albo prelegent, który mówi za szybko, za wolno, często się myli, mamrocze pod nosem, patrzy na ekran lub na własne buty, przegaduje temat (czyli mówi za dużo), nie porwie publiczności. Częste błędy i jak sobie z nimi radzić wymienił swego czasu na swoim blogu Maciek Budzich, podając też kilka sztuczek, jak poradzić sobie z nieprzewidzianymi sytuacjami czy zapobiec wpadkom. Ale ja dziś nie o sztuczkach, tylko o tym, jak to jest, że nie umiemy po prostu na luzie stanąć przed ludźmi. To wydaje się proste.
Znane w internetach wystąpienie Kena Robinsona na konferencji TED w 2006 roku zatytułowane „Czy szkoła zabija kreatywność?” jest doskonałym przykładem tego, jakie mamy braki w obszarze wystąpień publicznych. Robinson mówi głównie o kreatywności w edukacji, do czego nawiążę szerzej w osobnym wpisie, ale dziś skupię się na czymś innym. On nie tylko przemawia ciekawie, mądrze i w dodatku zabawnie, więc sama prezentacja jest wzorem do naśladowania, ale też temat, jaki porusza, stanowi sedno tego problemu: Nikt nas tego nie uczył.
Wprawa, czyli ćwiczenie czyni mistrza
Niestety nie widziałam w Polsce prezentacji Polaka, która byłaby na poziomie mistrzów TED-a. Pod względem swobody, ciekawych treści i efektu wow na pewno bliska temu jest Natalia Hatalska, która na ostatnim InfoShare przemawiała do publiki, która słuchała o przedstawionych wizjach przyszłości ze szczękami przy podłodze. Jednym z powodów, dlaczego wiele osób ma problem z wystąpieniami publicznymi jest to, że brakuje im wprawy. Niby wiemy, że ćwiczenie czyni mistrza, ale trzeba jeszcze faktycznie ćwiczyć i wiedzieć, jak ćwiczyć.
Moim zdaniem wystąpień publicznych powinniśmy się uczyć właśnie w szkole. Najlepiej na oddzielnym przedmiocie. Warunki są tu doskonałe – spore grono odbiorców (bo nawet 30-osobowa klasa może być dobrą publicznością), szeroki wachlarz tematów (można wybierać z dowolnego przedmiotu i spoza szkoły) i możliwość częstego ćwiczenia. A tymczasem jest tak, że większość wystąpień publicznych w szkole kojarzy się ze stresem – odpowiadamy na ocenę, nie na ochotnika, często nie do końca przygotowani, na temat, który nie jest nam bliski. Efekt jest taki, że prezentacja maturalna to dla wielu uczniów pierwsza w życiu okazja do wystąpienia przed innymi.

A to naprawdę można by zrobić inaczej. Na lekcjach dać dzieciakom szansę poopowiadać o tym, czym się pasjonują, opowiedzieć fascynujący film, wyjaśnić zasady ulubionej gry. Niech mówią o tym, co lubią i niech mówią często. Gdy oswoimy się ze stresującą sytuacją, przestanie ona nas stresować. Pamiętacie, jak pierwszy raz wsiedliście do samochodu za kierownicę? To było prawdziwe przeżycie. Jeśli dziś jeździsz codziennie, nie robi to już na Tobie wrażenia. Ba, jeździsz bez myślenia, automatycznie, jakby auto samo znało drogę do domu. Tak samo jest z wypowiadaniem się przed publicznością – im częściej to robisz, tym bardziej zwyczajne to się staje.
Zachęta i brak kompleksów
Do wystąpień publicznych świetnie przygotowuje udział w przedstawieniach szkolnych. Śpiewanie, szkolne jasełka, konkurs recytatorski. Tylko że do nich przygotowujemy się… w samotności. Ćwicząc kwestie czy utwór przed lustrem, a tylko ćwiczenie przed publicznością nauczy nas występować przed publicznością. To jakby chcieć grać na gitarze i uczyć się bez strun.

No i u nas dzieci nie chcą występować przed innymi. Nauczyciele nie potrafią nadać takiej roli odpowiedniej wagi, zarazić entuzjazmem, pokazać, że to świetna sprawa i powód do dumy. Brakuje pozytywnej energii i pozytywnej informacji zwrotnej. W efekcie uczniowie nie chcą się zgłaszać do wystąpień, powoduje to wstyd, dalszy stres i kompleksy. Aż trudno uwierzyć w te wszystkie amerykańskie filmy i seriale o szkolnych musicalach, gdzie każdy aż się wyrywa, żeby dostać upragnioną rolę. U nas tego po prostu nie ma.
Źle mówię. To jest, ale kończy się na etapie przedszkola. Pamiętam, jak w przedszkolu dzieciaki zgłaszały się do recytowania wierszyków i śpiewania piosenek, a zachwyceni rodzice i nauczyciele chwalili je pod niebiosa. Dzieciak nawet jak zje kanapkę, zrobi siku czy wysmarka nos, to dostaje pochwałę. Potem się to kończy. „Teraz już jesteś duży, to oczywiste, że masz robić to co trzeba i tak jak trzeba”. Wyobrażacie sobie, gdyby pani na poczcie z zachwytem powiedziała „Ale Pan pięknie wypełnił ten druczek! No po prostu prześlicznie. Takie równe literki! Brawo!”? Od razu milej by się chodziło na pocztę.

Luz i poczucie humoru
Kolejnym czynnikiem jest brak swobody. Kiedy mamy luz, potrafimy z łatwością opowiadać o tym, co wiemy, jakbyśmy mówili do znajomych. Nie ma spiny, nie ma stresu, nie ma nawet… prezentacji. Jeśli mówisz ciekawie i mądrze, wcale nie są Ci potrzebne slajdy. Właśnie tak wygląda prezentacja Robinsona z filmiku wyżej – slajdów brak. Tak samo na ostatnim InfoShare Lekko Stronnicze chłopaki, czyli Karol Paciorek i Włodek Markowicz, użyli ledwie kilku slajdów z pojedynczymi słowami lub frazami, których zadaniem było jedynie prowadzić ich przez wystąpienie, nadawać mu jakąś strukturę, a nie stanowić prezentację samą w sobie.

Zawsze, ale to zawsze, dobrze działa poczucie humoru. To jest coś, co każdy doceni. Opowiedz anegdotę, zażartuj (byle nie sucho), nawet z siebie, a uwagi słuchaczy nie trzeba będzie szukać. Czuj się swobodnie, nie bój się używać potocznego języka, pomyśl, że jesteś na imprezie, gdzie ze znajomymi zabawiacie się wzajemnie historyjkami. Jakoś magicznie to działa tak, że lubimy ludzi, którzy nas rozśmieszają. Właśnie dlatego też wyżej wymienieni zachwycili na Blog Forum Gdańsk 2013 jako prowadzący.
Nie bój się ludzi
Widownia to nie jurorzy, którzy decydują o Twoim życiu. To najczęściej ludzie, którzy przyszli, bo chcą Cię posłuchać. Bo Cię znają, lubią. Bo chcą od Ciebie dowiedzieć się czegoś, co Ty wiesz, a oni nie. Oni są po Twojej stronie, więc nie ma się co ich bać.

Skoro szkoła nam w tym nie pomaga, musimy pomagać sobie sami. Każdy z nas prędzej czy później musi stanąć przed ludźmi i coś powiedzieć. Fajnie by było, gdyby nie musiał, ale chciał i umiał. Dlatego jeśli chcesz pozbyć się stresu, nabrać więcej luzu i polubić scenę – nawet jeśli to scena Twojej klasy czy małego zespołu współpracowników – ćwicz to. I to ćwicz przed ludźmi, czyli gdy tylko jest możliwość wyjścia na środek, wyjdź. Gdy trzeba zgłosić się do wystąpienia, zgłoś się. Pierwszych kilka razy może nie wyjdzie jak trzeba, ale tylko dzięki temu nauczysz się, jak to robić dobrze i każdy kolejny raz będzie łatwiejszy.
Wyjście na scenę to nie kara, to odwaga. Bądź odważny. Bądź zwycięzcą.
Pingback: Czy przemawiania rzeczywiście można się nauczyć? · Tuż Przy Uchu()
Pingback: Czy przemawiania rzeczywiście można się nauczyć? · Tuż Przy Uchu()
Pingback: Czy przemawiania rzeczywiście można się nauczyć? - Katarzyna Bieleniewicz()