4 maja 2014

W mediach, szczególnie internetowych, ale nie tylko, od dawna nie liczy się misja, czyli edukowanie i informowanie społeczeństwa, tylko kliki, odsłony, fani i płynące z tego pieniądze za wyświetlenia reklam. Cyferki i już.

Dlatego coraz rzadziej czytamy na internetowych portalach treści wartościowe, informacje sprawdzone czy w ogóle prawdziwe. Liczy się to, co się kliknie i że się kliknie wiele razy – stąd zamiast listy 10 sposobów na schudnięcie na wiosnę mamy 10 stokowych zdjęć, a każde na oddzielnej podstronie, żeby klikać i odsłaniać.

Łatwo się zagubić w tym świecie po drugiej stronie monitora (choć teraz to raczej smartfona czy tabletu), tym bardziej, że autorzy tych rewelacji próbują myśleć za nas. Informacje przekazywane są w skrócie, wyrwane z kontekstu, często przekręcone, a czasem zupełnie zmyślone.

Dziennikarz – to było coś

Jeszcze 30 lat temu było to nie do pomyślenia. Kiedyś dziennikarstwo polegało na tym, że społeczeństwo zgłaszało jakiś problem, a dziennikarz, jako wybraniec narodu, wykształcony, umiejący przekuć myśli w słowa, uprzywilejowany dostępem do mediów i przekazywania informacji masom, badał sprawę, czyli po dzisiejszemu robił risercz, wyjaśniał, tłumaczył, edukował, uspokajał zmartwione społeczeństwo, które po lekturze jego starannie opracowanego tekstu mogło odetchnąć z ulgą i wypowiedzieć: „Ahaaaaaa”.

Przykład papki nr 1 – Złota 44

Dziś nie trzeba się znać na tym, o czym się pisze. Przykładowo na architekturze i fotografii architektury. Swego czasu w serwisie natemat.pl pojawiło się takie zestawienie zdjęć, mające ukazywać różnice między zaplanowanym a zrealizowanym projektem budynku w Warszawie:

Co zrobił autor tekstu? Skopiował fotkę, której źródło podpisał „internet”, zacytował oburzonych przechodniów (nie specjalistów) i czekał na kliki, robiąc kolejne wyceny reklam. Fakty są jednak nieco inne. Wystarczyło wyrównać perspektywę drugiej fotografii (jedna funkcja w programie graficznym), tak by piony były pionami i włala:

Jednak wychodzi na to, że wszystko się zgadza, nawet na oko. Zatem zrobiono temat z niczego.

Papka nr 2 – okładka czasopisma

Takie rzeczy nie tylko w internecie. Na okładce jednego z zeszłorocznych wydań czasopisma „Flesz” uśmiecha się Kasia Tusk. Wielki, przyciągający wzrok i zachęcający do zakupu – zapewne główny – temat numeru to „Ile zarabia Kasia Tusk?”. Któż by nie chciał wiedzieć! Ale ja jestem dziwna i zanim kupię, sprawdzam, cóż to za liczby podano w środku numeru, na stronie bodaj 16. Oto odpowiedź:

Pytania? Nie sądzę. Odpowiedzi zresztą też brak. Kup człowieku taki tytuł, bo spieszysz się i nie masz czasu, jak ja, poszperać w środku, leniwie ruszając palcem w bucie, i już 1,50 zł wyrzucone w błoto. Faktów brak, ale zróbmy temat z niczego. Okładkowy w dodatku.

Papka nr 3 – skrytykujmy na trzy cztery

Dziś trwa burza na temat Jessiki Mercedes, która ośmieliła się powiedzieć publicznie, że zapracowała na swój sukces – chodzi o tekst zatytułowany „Jessica Mercedes wyśmiewa polskich celebrytów: Wszyscy znikną. Ja sukces zawdzięczam tylko sobie” (niżej wyjaśniam, dlaczego nie linkuję do tego i podobnych tekstów). Ale ja nie o tym. Przeglądając z nudów, w przerwie między dwudziestą a dwudziestą pierwszą stroną korporacyjnego tłumaczenia, „artykuły” na ten temat, natknęłam się na tekst sprzed miesiąca, w którym jedna postać świata mody krytykuje drugą. „Miażdży”, jak krzyczy tytuł: „Wróblewska miażdży Jessikę Mercedes: Pomyliła bal. Brakuje tylko druhen z kwiatkami”.

Niżej mamy krótki tekst zawierający tę krytykę, a także zdjęcia dwóch pań stojących po dwóch stronach konfliktu:

I jeszcze taka ilustracja:

Widząc te dwie postacie obok siebie aż trudno uwierzyć w treść samego tekstu. Trudniej tym bardziej, kiedy na blogu Doroty Wróblewskiej przeczytamy jej wyjaśnienie, przy okazji którego okazuje się, że jej słowa także zostały wyjęte z kontekstu i okrojone:

Może suknia duetu Paprocki&Brzozowski jest efektowna, ale nie w takich okolicznościach. Brakuje naturalności, swobody i nowoczesności. Przez ekran przebija się zapach lakieru do włosów. Mamy poważną Panią prosto od fryzjera, która przyszła na bal, tylko pomyliła lokalizacje. Kreacja w stylu Las Vegas odpowiednia na scenę do wręczenia lub odebrania nagrody. Do pełni szczęścia zabrakło asysty dwóch małych druhen trzymających tren i trzeciej sypiącej kwiatkami.
UWAGA! To jest moja subiektywna ocena stylizacji, a nie charakteru! Podziwiam szafiarkę za wejście na rynek mody, ale tym razem jestem na NIE. Na scenie w światłach reflektorów suknia wygląda zjawiskowo. W tej samej sukience wystąpiła Natalia Kukulska, która prezentowała się wyjątkowo. Taka „mała” różnica.

Nie cała wypowiedź jest neutralna w tonie, to prawda. Wróblewska mogła darować sobie złośliwości, ale nie zmienia to faktu, że wersja tych słów na portalu afterparty.pl znacznie różni się od oryginału. Nie wątpię, że i dobór zdjęć do tego tekstu nie był przypadkowy – kolory, ujęcia i stylizacje prezentują zdecydowanie różny poziom estetyczny.

Największa kara w internecie

W taki właśnie sposób powstają newsy z niczego. To nie newsy, to błoto zlepione ze skrawków informacji. Właśnie dlatego nie linkuję do tekstów, o których wspomniałam, podając jedynie tytuły – jeśli ktoś zechce, sam je wygugla, ale ja tego ułatwiać nie będę. Bo największa kara w internecie to ignor. Nawet jeśli zdarzy mi się być unikalnym użytkownikiem czy odsłoną treści wyssanych z palca i mydlących oczy, to po przeczytaniu natychmiast wyjdę i nie zrobię nic. Nie będę lajkiem, a na pewno nie szerem. Każdy z nas codziennie głosuje swoim klikiem. Brak kliku to też głos.

Myślenie jest sexy

I najważniejsze: nie dajmy sobie wmawiać cudzych opinii, wciskać przemielonej kilkakrotnie papki czy dopowiadać tego, czego nie ma. Guglaj, znajduj źródła, szukaj faktów i przede wszystkim myśl i wyrabiaj sobie własne zdanie. Bo myślenie jest sexy.

  • Artur 

    Osobiście nie mam wątpliwości, że płytkie dziennikarstwo jest dyspozycją negatywną. Argumentację na rzecz tej opinii mam prostą – odwołuje się ona do sformułowanego przez Kanta imperatywu kategorycznego. Pokrótce – płytkie dziennikarstwo oceniam negatywnie, ponieważ nie chciałbym, aby wszyscy ludzie na świecie byli ogłupieni, gdyż doprowadziłoby to w prostej linii do wyginięcia gatunku ludzkiego.

    #XD

    • Jedzonelka

      Fajny komentarz! Zapraszam do siebie, 10 za 10

  • Pełna zgoda, z jednym ale. Choć raczej można powiedzieć: z uzupełnieniem. Internet jest, na szczęście dla jego odbiorców, medium gdzie monolog zadowolonych z siebie pseudodziennikarzy jest weryfikowany przez głos ludu w komentarzach. A lud okazuje się często zaskakująco niegłupi. I ma czasem coś w rodzaju detektora bullshitu. Dlatego staram się czytać nie tylko artykuły ale i komentarze. Oczywiście trzeba wtedy przeboleć bóle d…, trollowanie i wpisy idiotów. Ale nadal warto.

    • I to jest największa zaleta internetu – dialog.

      • No i nawet się z Tobą pokłócić nie mogę :( Znów pełna zgoda.

  • Odnoszę wrażenie, że jakieś 3/4 populacji nie chce być sexy. Media produkują treści, które się łatwo, szybko i bezboleśnie sprzedają. A w tę kategorię wpisuje się szeroko pojęty infotainment oraz wszelkiego rodzaju miękkie newsy – ogólnie rzecz biorąc papka. Dziś stanowią one 35-75 proc. telewizyjnych serwisów informacyjnych (z własnych obserwacji), a nierzadko agenda jest ustawiona w ten sposób, że emituje się je nie na szarym końcu jako „deser” tylko gdzieś pomiędzy informacją o tsunami a doniesieniach o nowej ustawie przyjętej przez sejm. To chyba najlepiej oddaje wartość takich treści w oczach ich producentów.

    Po drugiej stronie lustra znajduje się lud, których kocha igrzyska, a w te najwyraźniej coraz rzadziej wpisuje się wartościowa publicystyka, finezyjny komentarz i stary dobry hard news. Pesymistycznie podsumowując – sorry, taki mamy klimat.

    • Dlatego ja nie próbuję zmieniać tych mediów, bo nie dam rady, ale może chociaż ruszy głową ich odbiorca.

      • Oby. ;) Dawałoby to wtedy cień nadziei, że i media wyewoluują we właściwym kierunku. W końcu to popyt czyni podaż, a nie odwrotnie. Chociaż…

  • Dlaczego jako przykład dziennikarstwa podajesz natemat.pl, gdzie piszą w większości blogerzy bez jakiejkolwiek podkładki merytorycznej?

    Dlaczego blogerzy atakują tradycyjne media/tytuły sami nie oferując tego, czego żądają?
    Smutno mi się zrobiło po przeczytaniu tego tekstu…

    • natemat.pl to przykład tego, jak robić nie należy.

      Nie mogę się wypowiedzieć za innych blogerów, tylko za siebie. Staram się pisać tak, jak sama chciałabym czytać. Szkoda, że nie uważasz tego, co tu czytasz za wartościowe (a może to jedyny tekst na moim blogu, jaki przeczytałeś?), ale tak czy inaczej są blogi, które oferują bardzo wartościowe treści, nieraz cenniejsze niż niejedno czasopismo, takie jak choćby haloziemia.pl, zmemlani.pl czy michal-gorecki.pl. Wystarczy dobrze poszukać, a się znajdzie. Rozchmurz się.

    • Bo My się nie sadzimy na „obiektywizm”. My nie żądamy od dziennikarzy tego czego żądamy od siebie. Chcemy tylko aby robili to obiecują robić (a czego nie robią).

  • Znając temat od drugiej strony nie mogę się nie zgodzić z tym, co napisałaś. Jednocześnie chciałbym zwrócić uwagę, że to co tak krytykujemy związane jest z wymogiem szybkich efektów. W skrócie chodzi o to, że w wypadku wielu serwisów internetowych nie możesz (w domyśle wydawca nie pozwala) sobie pozwolić na to, aby słupki oglądalności rosły wolniej z powodu tego, że chcesz serwować treść w innej niż „papkowata” formie. Słupki rosną szybko – z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień – w wielu wypadkach właśnie ze względu na serwowanie papki. Serwisy, czy nawet gazety (w szczególności plotkarskie) są jak fast foody. Kiedyś robiliśmy eksperymenty, jak zmiana podejścia na treść wpływa na ruch serwisu – np. poprzez ograniczenie ilości publikacji etc. Wynik jest taki, że oczywiście serwując np. dłuższy analityczny artykuł wygrywasz, ale w tym czasie możesz trzasnąć 3 „newsy z dupy” na tematy aktualne i już jesteś zwycięzcą.

    Ktoś powie, że to krótkowzroczne. Oczywiście, że tak, ale niestety jak na razie nie zdarzyło mi się mieć komfortu czasu. Nie odczuwać presji wydawcy, że budżet się nie spina, że ruch spada – dlaczego! – swoje rzeczy, mam nadzieję bardziej wartościowe – choć to zależy od punktu widzenia – dziergam u siebie.

    Cieszę się, że wierzycie w rozwijającą się świadomość czytelnika. To pokrzepiające. Problem w tym, że rekordy oglądalności jakie oglądam w zestawieniach ruchu nie potwierdzają tej wiary.

    • I właśnie to podejście wydawców dziwi mnie najbardziej – liczą się słupki, oglądalność, rosnący ruch bez względu na to, jak się go zdobędzie. Innymi słowy jakość wyrzuca się do kosza, bo jakość jest nieopłacalna. To jest przykre.

      • Mnie nie. Koszt utrzymania serwisu jest wielki. Serwis dla wydawcy to biznes, więc musisz mieć szybko wysoką stopę zwrotu. Tą uzyskasz ściągając reklamodawców. Tych zachęcisz ruchem. Na ściągnięcie ruchu nie masz za wiele czasu. Działy reklamy nie rozumieją ograniczeń, bo reklamodawcy nie interesuje to, że ruch jest niski, bo właśnie 80% redakcji pisze przekrojowe teksty o biednych dzieciach w Mongolii. Nie masz wyjścia nie piszesz o Mongolii, dzieciom i tak to nie pomoże, piszesz o czymś co się będzie klikać. Może zamiast dzieci z Mongolii wrzucimy gołe dupy z Rosji? Koło się zamyka. Oczywiście są na świecie przykłady stron, które bardzo dobrze sobie radzą bez śmieci. Patrząc na nie trzeba jednak dokładnie przyjrzeć się ich historii i tego, co za nimi stoi.

  • O tak, newsy wzięte z Księżyca to plaga, nie tylko w sieci, ale w każdych innych mediach. Najlepszy przykład- „Fakt” piszący o kosmitach, albo TVN24, na którym informacje muszą „przepływać” cały dzień, dlatego czasem są zwyczajnie o niczym.
    Dlatego kocham internet

  • Jeżeli chodzi o Złotą 44 to przegiełaś z tą perspektywą całkowicie w drugą stronę żeby udowodnić swoją tezę. Na żywo to wygląda dokładnie tak jak pierwotne zdjęcie. Dół jest klockowaty i gruby, to nie jest ten zwiewny żagielek zwężający się ku dołowi z wizualizacji, po prostu nie jest i tyle.

    • Na żywo tak wygląda dlatego, że patrzysz na budynek z dołu. Na wizualizacji architektonicznej pokazuje się widok z boku, często z połowy wysokości budynku – stąd różnice w perspektywie.